Pojedynek w Sanoku nie był meczem drużyn z ligowej czołówki. I to było aż nadto widoczne na lodzie. Pierwsza tercja charakteryzowała się bowiem: wolnym tempem, mnóstwem niedokładności, nieskutecznością napastników i generalnie słabą kulturą gry. Przewagę optyczną i większą kontrolę nad wydarzeniami na tafli zdawali się mieć sosnowiczanie. Goście mieli również więcej klarownych szans na bramkę, ale dobre umiejętności Patryka Spesnego w połączeniu ze wspomnianą wyżej nieskutecznością spowodowały, iż gol dla Zagłębia nie padł. Gospodarze najwięcej do powiedzenia mieli podczas dwóch okresów gry w przewadze. Ale także oni nie dysponowali umiejętnościami (przynajmniej w tej tercji) by pokonać Michała Czernika. Po takiej pierwszej tercji nie dziwił zatem wynik bezbramkowy.
Tercja numer dwa w żaden sposób nie zmieniła obrazu gry. Może poza faktem, że tym razem to Sanoczanie mieli inicjatywę na lodzie. Z tym, że spowodowane było to raczej faktem zbyt częstego przekraczania przepisów przez gości, niż podniesieniem poziomu gry miejscowych. To wciąż było spotkanie na bardzo niskim poziomie, pełne błędów i braku umiejętności hokejowych u zawodników. Obydwie drużyny w żaden sposób nie przypominały ekip z którymi męczyli się tacy przeciwnicy jak GKS Tychy czy Energa Toruń. Mnóstwo szans wynikających z licznych kar, a żadna nie została zamieniona na gola. Strzały na bramkę choć stosunkowo liczne, były anemiczne i sygnalizowane, co za tym idzie nie były w stanie zagrozić bramkarzom. Zaginęli gdzieś Bashirov, Nahunko czy Domogała w Sosnowcu. Niewidoczni byli Elo czy Demkowicz w Sanoku. Drugie 20 minut to ponownie tercja bez goli.
W ostatniej tercji wreszcie doczekaliśmy się gola. Zawodnicy gospodarzy, kontynuując przewagę z końcówki drugiej tercji wreszcie wykorzystali grę o jednego zawodnika więcej i umieścili krążek w sosnowieckiej bramce. Szczęśliwym strzelcem bramki został Kamil Olearczyk. Gol ten, z całym szacunkiem dla zawodnika STS, nie był efektem precyzji czy siły strzału. Wynikał raczej z rachunku prawdopodobieństwa, który mówi, że co któryś strzał musi w końcu trafić do bramki. Nie zmienia to jednak faktu, iż miejscowi od tamtej chwili prowadzili 1:0. Po utracie gola przebudzili się goście, niestety tak jak i w Toruniu zdecydowanie za późno. Do tego w dalszym ciągu strzelali słabo, anemicznie i mało precyzyjnie. Patryk Spesny to dobry specjalista w swoim fachu i strzałów na takim poziomie nie puszczał już pewnie w juniorach. Gospodarze w tym czasie ograniczali się do kontrataków, wypracowując sobie w ten sposób dwie akcje jeden na jeden. Nie jest chyba dla nikogo czytających tę relację niespodzianką, że były to szanse niewykorzystane. Nerwowa końcówka do jakiej doprowadziły drużyny nie zmieniła już wyniku. Trzeba jednak sprawiedliwie przyznać, że z ogólnej mizerii spotkania ostatnia tercja wyróżniła się pozytywnie.
Po bardzo kiepskim, stojącym na wątpliwym poziomie starciu STS Sanok pokonał Zagłębie Sosnowiec 1:0. Był to już drugi mecz sosnowiczan bez strzelonego gola.
Na koniec tego sprawozdania musi paść ze strony wyżej podpisanego kilka słów w kierunku szefostwa polskihokej.tv. Przemyślcie proszę obsadę komentatorską spotkań w Sanoku. To starcie samo w sobie było trudne do oglądania, a w połączeniu z takim komentarzem stało się antyreklamą hokeja w Polsce.
STS Sanok - Zagłębie Sosnowiec 1:0 (0:0, 0:0, 1:0)
1:0 Olearczyk- Strzyżowski (41:12, w przewadze)
STS Sanok: Spesny - Rąpała, Olearczyk, Filipek, Strzyżowski(2), Biały - Piippo, Kameneu, Elo, Viikila, Bukowski(4) - Demkowicz, Biłas, Wilusz, Witan, Bielec(2) - Skokan, Glazer, Fus, Ginda, Łyko
Trener: Marek Ziętara
Zagłębie: Czernik - Kascak(4), Khoperia, Nikiforov, Domogała A (2), Bashirov - Jakobson, Syroezhkin, Bernacki(2), Kozłowski(2), Nahunko - Naróg, Domogała M, Smal, Sikora, Tsitok - Luszniak(2), Rutkowski, Salnikov.
Trener: Grzegorz Klich
Sędziowali: Robert Długi, Mateusz Niżnik (główni), Andrzej Nenko, Kamil Korwin (liniowi)
Strzały: 25:30
Kary: 10: 14
Widzów: 1600